niedziela, 9 czerwca 2013

Filipiny - podsumowanie

                Obywatele Polski nie potrzebują wiz na Filipiny, jeśli przyjeżdżają turystycznie na czas do trzech tygodni, dlatego też, Nowożeńcy zagościli na wyspach dokładnie 20 dni. Większość czasu poświęciliśmy  na island hopping– zaliczyliśmy 15 wysp, a to tylko dwa promile z tutejszych 7107 skrawków lądu.

                Czy Filipiny to jest raj na Ziemi? W pewnym sensie może to być raj, ale Naszym zdaniem, tylko na krótki wakacyjny pobyt (tak jak np. wyjazd poślubny). Nam zdarzało się już trochę nudzić po dwóch, trzech dniach spędzonych w jednej miejscowości. Wiadomo, leżenie na plaży czy pływanie to super przyjemności, ale ile można? Niektórzy mogą i to tygodniami, miesiącami, a nawet latami, codziennie spotykaliśmy wielu białych facetów, którzy zostawali tutaj na długi czas. Przede wszystkim to Amerykanie, Skandynawowie, Niemcy, ale poznaliśmy też i obywatela Liechtensteinu. Większość z tych mężczyzn, już grubo po pięćdziesiątce. Ci, którzy są tutaj na stałe, przywieźli swoje pieniądze, wybudowali mniejsze lub większe resorty i żyją w nich, wraz ze swoimi Filipinkami, które zmieniają sobie co jakiś czas…

Od rana przyglądaliśmy się dziesiątkom białych facetów, głownie po 50, po 60 i może więcej, którzy wypoczywają na Filipinach, ze względu na panujący tu klimat jak i ze względu na młodziutkie dziewczyny. Filipiny są jednym z najbardziej skażonych prostytucją krajów świata, a ilość nieletnich pracujących w obszarze gospodarki seksualnej jest przerażająca. Według przewodnika Lonley Planet z ok. 2003 roku, 75 000 dzieci, sprzedaje swoje ciało na ulicach, natomiast według innych danych z 1999 roku na wyspach pracuje 400 000 prostytutek. Co parę minut mijaliśmy pary: biały facet w podeszłym wieku idący za rękę z 16, może 20-latką. Wiadomo… oboje czerpią z tego korzyści. A par biało-białych? Tylko w dużych kurortach turystycznych widywało się czasami jedną dziennie… Szokujące, nawet w Bangkoku nie widzieliśmy czegoś podobnego.

Czy Filipiny to raj? Nas oczarowały i zachwyciły w 100 procentach, ale z całą pewnością nie jest to miejsce, gdzie moglibyśmy spędzić resztę swojego życia. Będąc tutaj, często wspominaliśmy Polskę i nie raz tęskniliśmy z tak szybkim i dobrym środkiem lokomocji jak PKP :). Filipińczycy mogą Nam tylko pozazdrościć. Filipiny są idealne na chwilę, żeby wypocząć, najeść się owoców morza, poopalać się, ponurkować… Odległość od Polski i problem z dolotem (minimum dwie przesiadki + ceny od 3,5 do 5,5 tysięcy złotych za bilety) sprawia jednak sporą trudność, żeby kogoś przekonywać do przylotu właśnie tutaj. Jednak jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w niedalekiej części Azji, lub w Australii – warto zatrzymać się na Filipinach, przynajmniej na te trzy tygodnie. My widzieliśmy tylko małą część Filipin – nie weszliśmy na żaden wysoki wulkan, nie pływaliśmy podziemnymi rzekami oraz nie zwiedzaliśmy starych zabytków. Tutaj jest jeszcze dużo, dużo więcej do zrobienia. It’s more fun in the Philippines!



Co do kosztów, to wydawaliśmy codziennie około 210 złotych na noclegi, jedzenie, transport i inne atrakcje. Wybierane przez Nas noclegi nie były drogie, a jedzenie u lokalnych – bardzo tanie, jednak dużo kosztował Nas transport na lądzie oraz z wyspy na wyspę. Do tego, wycieczki na snorkeling kosztowały od 80 po ponad 100 złotych za parę godzin! Razem wyszło Nam 4200 złotych + kupiliśmy wodoodporny aparat, który mamy nadzieję sprzedać po powrocie do Polski – liczymy, że się zwróci, chociaż w ponad połowie ;)

Przykładowe ceny na Filipinach to:
Nocleg*: 30 – 90 zł
Zupa w restauracji: 6 do 12 zł
II danie w restauracji: 16 do 40 zł
Przekąska na ulicy: 0,80 do 4 zł
Woda 1l: 0,80 do 2,50 zł
Cola 0,237: 0,75 do 2,10 zł
Piwo 1 litr: 7,5 zł
Rum 0,7l: 5 zł
Łódka na snorkeling (4h): 85 zł
Przejazd 8km tricyclem: 0,67 zł
Przejazd 140km autobusem z AC i WiFi: 14 złotych


*- ceny zupełnie nieadekwatne do standardu. Domek na plaży w Bantayan kosztował 40zł, a najgorsza nora z karaluchami przy wulkanie Tal była prawie za 90zł.

Filipińska jazda


                Postanowiliśmy też poświęcić osobną część posta filipińskim środkom transportu, ponieważ są one zupełnie oryginalne i chyba nie do zobaczenia nigdzie indziej. Ciężko powiedzieć ile z nich zostało wykonanych w garażu, albo pospawanych na chodniku, a ile wyjechało z fabryki. Wiemy, że ich fabryki, podobno gdzieś istnieją. Zarówno Jeepney’e jak i tricycle, z jednej strony są podobne, ale też na każdym rogu ulicy można zobaczyć zupełnie inne warianty. Jest tylko jedna rzecz, która przede wszystkim od początku bardzo Nam się nie podobała – "Filipińczycy nie potrafią chodzić" – nie ma tutaj żadnych przystanków. Filipińczycy potrafią stać przy głównej drodze co 50 – 100 metrów i machać kolejno do jeepney’a. Czyli zawsze średnia prędkość na Naszych trasach tutaj wynosiła ok 20 km/h. To samo tyczy się wysiadania – każdy chce zatrzymać się akurat przed swoim domem.

JEEPNEY
                Jeepney to najbardziej osobliwy i uroczy środek lokomocji tutaj. Jest też bardzo popularny i gwarantuje najtańszy, zbiorowy przejazd. Ceny wahają się od 7 pesos (56 groszy) do 25 pesos za przejazd 45 minutowy. Jeepney’e są różnych długości, do krótszych mieści się około 24 siedząc + 3 u kierowcy + 1 kierowca. Raz jechaliśmy nawet kurs 45 minutowy, w którym przez większość czasu liczba pasażerów przekraczała 40 osób. W sytuacji, gdy pojazd jest przeładowany z dachu ściągane są drewniane taborety – koziołki i ludzie siadają w środowej alejce. Zawsze dwie lub trzy osoby jadą też „na doczepkę” trzymając się tylko barierek i wystając poza pojazdem. Na dłuższe trasy można też wykorzystać typowo azjatyckie miejsca do siedzenia – czyli dach. Moc jeepney’a jest dla Nas nie pojęta, mkną po ulicach szybciej niż motory. Forma płacenia najczęściej wygląda tak jak w ukraińskich marszrutkach – pieniądze podaje się do kolejnej osoby siedzącej bliżej kierowcy, a ten wydaje resztę i ta z powrotem podawana jest do pasażera (nie wiemy skąd wie ile ma wydać, kto gdzie jedzie i za ile…). By zatrzymać się wystarczy popukać, np. w dach lub krzyknąć „para”.


TRICYCLE
                To rozwinięta forma motoru z bocznym wózkiem. Pojemność silnika to 150 – 155cc, ilość pasażerów… do 6 osób + kierowca! Cenowo trochę droższe niż jeepney'e, i nie zawsze szybsze. Niby nie zatrzymują się tak często jak jeepney'e, ale mają bardzo duże problemy z podjazdami pod górkę. Pasażerowie w bocznym wózku zawsze mają dach nad głową i szybę z przodu. Najgorzej gdy ta szyba jest brudna, bo wtedy jedzie się jak w blaszanej puszcze.

TRIBICYLCE
                To rowerowa forma trójkołowca z bocznym wózkiem. Nie wiemy czy tania, bo po przejeździe w Indiach rowerową rikszą zupełnie odechciało się Nam męczyć znowu kierowcę. Rower to zawsze mały BMX, a nad bocznym koszem znajduje parasol chroniący przed równikowym słońcem.


VANY I AUTOBUSY
                Van to nowoczesna forma jeepney’a.  Często też jeżdżą busiki z klimatyzacją, a kursują one podobnie do jeżdżących po polskich miastach mikrobusów. Autobusy tak samo jak vany i wszystkie inne filipińskie formy transportu, zatrzymują się co skrzyżowanie żeby ktoś wsiadł lub wysiadł. Co ciekawe, bardzo często mają wi-fi, klimatyzację i telewizory LCD z amerykańskimi filmami.

BANGKA
                Filipińskie łodzie z bocznymi pływakami. Bardzo stabilne, a przez to i bezpieczne, choć pływanie nimi nie należy do najtańszych. Szczególnie dotyczy to wynajmowania łódki na krótkie dystanse, np. trip snorkelingowy. Za przepłynięcie paru kilometrów (5 km ?!) płaciło się zazwyczaj ok. 80 złotych i to po wielkim targowaniu się. Bangki mogą być dwu osobowe i bez silnika, ale tak samo mogą być 40-osobowe i pływać jako promy pasażerskie na regularnych trasach. Oczywiście w przypadku płynięcia promem cena jest dużo niższa od tej, gdy płynie się prywatną łódką. 
















4 komentarze:

  1. Skoro w pierwszym temacie poruszyliście już temat promili...jak tam z alko?
    Co się piło na Filipinach? ale tak na co dzień, nie od święta na plaży :)
    To raz, a dwa... Jeżeli chodzi o tricycle...istnieje jakieś ograniczenie wagowe?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha... no właśnie Anek, takie drinki to nie były od święta na plaży. Boracay Rum Coconut (od 6 do 8zł za butelkę 700ml) z sokiem ananasowym (od 4 do 6 zł za ponad litrową puszkę) to była najtańsza impreza na Filipinach :). W knajpach ceny są jak w Polsce, drinki są bardzo drogie, więc lepiej wybrać sklep. Jeśli chodzi o piwo to Red Horse lub San Miguel (od 6-8zł za litrową butlę) :). Filipińczycy lubią alkohol, więc jest on łatwo dostępny w powszechnie spożywany :). Jeśli chodzi o tricycle to absolutnie nie ma ograniczeń wagowych. Ludzi wpakują tam tyle ile się zmieści do tego na dachu jakieś wielkie bagaże, nie wiem jak to jest możliwe, ale ten motorek jakoś (chociaż czasem ledwo ledwo) daje radę :) To jest Azja :).

    OdpowiedzUsuń
  3. litrowy San Miguel, to brzmi dobrze :)
    Bo tak sobie pomyślałam, że może na Filipinach nie ma grubasków [stąd pytanie o motorki], że może klimat sprzyja, czy coś. Ale Azja to Azja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witajcie podróżnicy,
    czytamy, oglądamy i pozytywnie zazdrościmy. Zaglądnęliśmy tu z nieznacznym opóżnieniem i jedziemy od dołu, od początku Waszej wyprawy. Piękne zdjęcia. Brawo !!! Z doświadczenia wiem, że zdjęcia to jedynie "przypominajka" dla wspomnień. Te zawsze są Wasze.Nigdy nie zginą. Piszcie, piszcie, piszcie.
    Podziwiamy Waszą fantazję w takiej podróży. Życzymy szczęśliwych chwil i pięknych doznań.
    Pozdrawiam,
    Jacek z pokładu Fandango

    OdpowiedzUsuń